Przedmowa
Kiedy w natłoku biznesowych i rodzinnych obowiązków, chciałem już zrezygnować z pisania tego bloga nagle podchodzi do mnie jeden z nowych członków naszego klubu i mówi, że bardzo podoba mu się to co robię i dziękuje za moje teksty.

Tak więc- to ja Ci BARDZO dziękuję. Jestem wdzięczny i nawet nie wiesz ile dałeś mi paliwa do baku. Ba śmiem twierdzić, że od dzisiaj ten blog będzie żył dzięki Tobie!
(No i może dzięki naszemu Michałowi z marketingu, który co chwile pyta: “Tomku kiedy następny tekst?!”)

Część właściwa

Jedną z perspektyw, z których patrzę i piszę tego bloga (oprócz perspektywy trenera i byłego, wiecznie niespełnionego zawodnika sportów wszelakich) jest też perspektywa właściciela afiliowanego boxa CrossFit.

Cóż to za skarbnica doświadczeń, case’ów i tej trudnej do opisania mieszanki frustracji (bo czemu inni nie trenują tak systematycznie i świadomie jakbym chciał?!) oraz satysfakcji (progres czy wręcz całkowite życiowe metamorfozy sprawnościowo-zdrowotne naszych klubowiczów).

O zadowolonych ludziach nikt nie chce czytać, więc dzisiaj będzie o tej frustracji.

“Płacę za członkostwo, więc będę sobie trenował ile chcę”

“Ja wiem co jest dla mnie dobre i chcę trenować 2 x dziennie”

Nie, oraz…hmmmm nie!

Nie będę się wdawał w dyskusję za co według mnie ktoś płaci w klubie takim jak nasz.
Mogę tylko powiedzieć jaka jest nasza misja i dlaczego wstajemy codziennie o brzasku, aby ten klub prowadzić i Wam służyć.

Otóż “we got one, and one job only”, czyli dzielić się swoją wiedzą i doświadczeniem, abyście stawali się coraz lepsi. “Tylko tyle”

Może to się zadziać tylko i wyłącznie jeżeli mamy relację podpartą zaufaniem. Zaufaniem, że my naprawdę wiemy co robimy i naprawdę chcemy dla swoich podopiecznych dobrze.

Więc jeżeli mówimy, że dwa treningi dziennie przyniosą więcej szkody niż pożytku to po prostu tak jest. Jako trener oczywiście wiem, że ogromnym wyzwaniem jest udowodnienie ludziom, że więcej nie znaczy lepiej. Każdy rozumie, że restauracje typu all you can eat nie są dla nas najzdrowsze, ale już trening- czemu nie! Jak już mam czas, przyjechałem/łam do klubu i stoję na własnych nogach po poprzednim treningu to zrobię kolejny. A co!

Problem polega na tym (Jezu Chryste ile razu już to mówiłem), że to, że coś możesz, wcale nie znaczy, że powinieneś a tym bardziej, że jest to dla Ciebie korzystne.

Zrobiłeś trening, po którym nie padłeś w kałuży potu na ziemi? Fantastycznie- może właśnie taki był cel i założenia treningu! Jeżeli trener Ci tego celu i założeń nie przedstawił przed treningiem (błąd) to podejdź do niego i zapytaj- czemu zrobiłeś trening i czujesz się nadal dobrze, bo przecież ewidentnie coś tu Ci nie gra…

Zrobiłeś solidne serie siłowe/weigtliftingowe, ale masz jeszcze pół godzinki więc losujesz z kapelusza 50 burpee na czas. A tak o. Żeby poczuć, że żyjesz!

Po pierwsze- po solidnej sesji siłowej (typu 5 x 5 back squat) Twoja koszulka powinna być mokra i nie powinieneś mieć ochoty na nic więcej niż prysznic, odżywka białkowa i lektyka do domu. Po drugie- po treningu siłowym zaczyna się… adaptacja czyli okres, w którym właśnie stajesz się silniejszy (bo jeżeli jeszcz nie czytałeś moich poprzednich wpisów, to w trakcie treningu robisz się coraz słabszy). I dodając sobie bezmyślnie jakąś inną robotę nie tylko spowalniasz i ograniczasz korzyści z tego treningu, ale również zwiększasz ryzyko kontuzji i przeciążenia danych obszarów ciała.

Dopóki nie zobaczę nawrócenia ostatniego fitness freak, dopóty będę powtarzał jak mantrę: jest czas na treningi ciężkie, średnie i lekkie. Jest czas na oddychanie rękawami w kałuży potu a jest czas na czucie się… dobrze i nie sponiewieranym po treningu. Tak tak- NIE KAŻDY TRENING POWINIEN SIĘ KOŃCZYĆ ZMĘCZENIEM! Przynajmniej nie takim jak większość osób go rozumie.


Jest takie piękne radzieckie porzekadło: “Po treningu siły powinieneś czuć się silniejszy”

Tylko zawodowi sportowcy, którzy nie mają takich stresów i wyzwań jak Ty (do 300 dni w roku na zgrupowaniach, 12 godzin snu, jedzenie pod nos, bez małych dzieci, żony/męża i wkurzającego szefa) i których jedyną pracą jest trenowanie- trenują dwa razy dziennie. I to nie wszyscy!

Skoro nam płacisz to nam zaufaj. Bardziej pewnie ufasz hydraulikowi czy mechanikowi samochodowemu, którym płacisz więcej jednorazowo niż za dobry klub miesięcznie.

Trening to nie restauracja all you can eat. To szyty na miarę catering, w którym raz jest czas na lekką sałatkę, innym razem risotto a czasem solidny t-bone steak.

Więc jeżeli trenujesz już dłuższy czas i nie widzisz postępów albo wręcz cofasz się w niektórych płaszczyznach, to więcej pieniędzy postawię na to, że trenujesz za dużo (mając na myśli połączenie objętości i intensywności).

Na końcu taka moja skromna podpowiadajka, którą od niemal 9 lat prezentuję odpowiadając na pytania osób początkujących: “ile razy w tygodniu trenować?”.

Otóż wyobraź sobie, że masz (Twój organizm) 15 banknotów z walutą “trening”. Treningi są dostępne 5 x w tygodniu. Trening do odmowy mięśniowej kosztuje- 6 banknotów (a czasem i 10, ale to temat na inny tekst), ciężki trening -piątaka, średni- 3/4, a lekkie cardio czy mobility z jakimś skillem/gimnastyką-1/2.
Wydawaj kasę jak tylko sobie chcesz. Pamiętaj jednak, że nie jesteś bankiem centralnym USA i masz tylko 15 banknotów w portfelu. Możesz więc zrobić tylko 3 mocne treningi a może 5 treningów średnich. Up to you.

Pamiętaj tylko, że jak wydasz więcej niż masz, to na mieście nazywa się to DŁUG

Dług, który Twój organizm na 100% karze Ci w taki lub inny sposób spłacić.




Share: