Wyszłaś z domu i już po kilku krokach czujesz, że coś cię uwiera w spód stopy. Bez wahania zatrzymujesz się, zdejmujesz buta z którego wypada mały, ale ostry kamyk, źródło „problemu”. Uśmiechasz się, zakładasz z powrotem buta i idziesz dalej.



Wyszedłeś z domu i już po kilku krokach czujesz, że coś cię uwiera w spód stopy. Bez wahania uznajesz, że nie wiesz co to, ale ból nie jest na tyle duży, żeby coś z tym robić. Idziesz więc dalej. Dyskomfort nadal nie ustępuje. Kłuje, uwiera i po prostu nie da się normalnie iść. Postanawiasz więc zmienić swój tradycyjny krok i przenosisz więcej ciężaru ciała na „zdrową” stopę, a tę z bólem odciążasz i tylko delikatnie stawiasz na ziemi. Zaczynasz kuleć. Walczysz tak kilka dni. Ból jak był, tak jest, a wręcz się pogarsza. Jesteś zmęczony tym dziwnym chodem, od którego zaczynają cię już boleć kolana i plecy. Chcesz się pozbyć bólu. Wchodzisz do pobliskiej Żabki, kupujesz ibuprom i łykasz jedną tabletkę. Pół godziny – nic, nadal boli, jak kuśtykasz. Łykasz drugą – minimalna poprawa. Idziesz do lekarza po receptę, potem do apteki po coś mocniejszego. Jest trochę lepiej, więc żyjesz dalej.
Ale znowu boli. Musisz usiąść. Siadasz, kładziesz nogi na ławce. Jest duża ulga. Stwierdzasz więc, że „niechodzenie” pomaga na Twój problem, więc ograniczysz je do minimum. Ale nadal boli. Już nie tylko stopa, ale całe ciało. Co więcej, nie przestajesz o tym bólu myśleć, a na dodatek czujesz, że skarpetka w bucie zrobiła się jakaś mokra. Straciłeś mnóstwo czasu, zdrowia (w tym psychicznego), pieniędzy, a problem nie zniknął…

Jestem pewien, że czytając tę drugą historyjkę, kręcisz z niedowierzaniem głową, myśląc, że jest to scenariusz niemożliwy. Życiowe science fiction. Nikt przecież tak (głupio) się nie ma prawa zachować.

Czyżby?

I. Masz problemy ze snem. Śpisz słabo, nie możesz zasnąć, więc zachęcony reklamami kupujesz tabletki z melatoniną. Potem te z magnezem i Ashwaghandą. Popijasz to wszystko melisą, palisz skręta z CBD, medytujesz, kupujesz włoski materac za 5.000 PLN lub wypijasz przed snem drineczka… lub dwa.

Kamień w bucie:
4 kawy, dzień w szalonym pędzie, stres, zero aktywności, bita godzina aktualności ze świata pięknych i szczęśliwych na Instagramie i o 1 w nocy w końcu kładziesz się spać…

II. Bez owijania w bawełnę – jesteś gruby. Nosisz na sobie 30 kg miłości za dużo. Kupujesz te tabletki, co to działają cuda. No i wkładki odchudzające. Wykupujesz super hiper dietę – detox sokowy 500 kcal, a do domu rowerek stacjonarny, na którym już trzeciego dnia suszysz pranie. W końcu decyzja! Idę na trening! Będę biegać. Ba, może nawet zacznę CrossFit. W końcu jednak zapisujesz się na te 30-minutowe (bo przecież nie masz czasu na godzinę ćwiczeń) zajęcia, gdzie trzymasz planka podłączony pod prąd. No i jeszcze mocniejsze spalacze tłuszczu. Te termogeniki od kolegi z siłki z efedryną. Kolejna dieta cud. To na pewno Hashimoto! A może liposukcja? Zmniejszenie żołądka!

Kamień w bucie:
Codziennie rano wchodzisz na wagę (nie rób tego!), a na śniadanie jesz kawę i zdrowego krłasą ze zdrowym serkiem waniliowym w biegu, gapiąc się w TV. Potem dwa piętra w dół do garażu podziemnego – windą, do pracy – autem, do biura – windą. A w weekend rowerem do parku (już lepiej jakbyś poszedł, ale o tym w innym wpisie), a tam niegroźne piwka 0% ze znajomymi. Bo przecież w weekend panują inne reguły. W tygodniu trenowałeś, więc teraz Ci się należy – pizza, impreza, 6 browarów i kebab przed snem. Przecież spalisz na treningu. Do tego jak wyżej – stres, komputer, słaby sen.

III. Bolą Cię plecy. Jak siedzisz, jak coś podnosisz. No bolą po prostu. Kupujesz maści, tabletki, wydajesz fortunę na masaże i fizjoterapeutów. Pomaga niewiele. Jeden lekarz każe Ci uważać na siebie i nie ćwiczyć. Drugi – ćwiczyć i to regularnie. Można zgłupieć, więc stawiasz na opcję pierwszą, bardziej spójną z Twoimi zainteresowaniami. Masaże, magicy, chiropraktycy, lód, ciepło, maści, jeszcze więcej maści, plastry przeciwbólowe, blokady przeciwzapalne, prądy, maty jogina, zastrzyki. Tysiące złotych wyparowało z Twojej kieszeni, a problem jak był, tak jest.

Kamień w bucie:
Przestań tyle siedzieć. Rusz się. Zapisz się do dobrego klubu – niech Cię nauczą martwych ciągów. Wzmocnij tyłek, brzuch, plecy. Porozciągaj się czasem. Pójdź na basen. Zacznij żwawe marsze, potem marszobiegi, naucz się biegać i biegaj (nie, nie rower). Pij dużo wody, dodaj więcej dobrej jakości białka do diety. „Zainwestuj” w sen.

IV. Od roku nie możesz pobić swojego rekordu w przysiadzie (w martwym ciągu, biegu na 10 km, rwaniu – you name it). No ale chcesz, bo inni swoje rekordy biją, a Maciek w czwartek podniósł więcej od Ciebie. Czas na super hiper indywidualny plan z internetu dla najlepszych kozaków.
Coś tam drgnęło, ale nie wystarczająco. Kolejny plan. Zmiana klubu i trenera, bo to przecież ich wina. Nowe odżywki, jeszcze więcej odżywek! A może coś mocniejszego spod lady? O! Znowu coś drgnęło. Ale kurczę, samopoczucie jakieś dziwne, jesteś permanentnie zmęczony, masz wahania nastrojów i odezwały się lędźwie. Więc przechodzisz cały proces opisany w pkt III. Straciłeś 2 lata. Kilkanaście tysięcy złotych. Wszystko boli. PR pobity o 12 kilogramów. Oklaski!

Kamień w bucie:
Po pierwsze: po co? Jeśli nie płacą Ci za te rekordy grubych $$$, to po co Ci to? Naprawdę – po jaką cholerę. Jeżeli jesteś dorosłym facetem i potrafisz zrobić przysiad ze 100 kg na plecach, to i tak jesteś elitą. Znajdujesz się w 1% najsilniejszych facetów w Twoim kraju. Teraz utrzymaj ten wynik (albo trochę mniejszy) do 60. roku życia i zobacz, jaki to będzie miało wpływ na jakość Twojego życia. Ale jeżeli już się uparłeś na pobijanie rekordów, to niech ktoś Cię obejrzy. Może nie potrafisz nawet „prosto” stanąć w miejscu. Masz kiepską sylwetkę, średnią ruchomość bioder i tragiczną stawu skokowego. Nie potrafisz utrzymać stabilnych lędźwi podczas przysiadu z własnym ciałem, a porywasz się na rekordy ze sztangą. Zrób krok do tyłu. A najlepiej sześć.

V. Nie cierpisz swojej pracy. Uważasz, że wszyscy są debilami oprócz Ciebie. A szef to w ogóle złodziej, co mu się udało. Czujesz, że nikt Cię nie szanuje i nie docenia. Idziesz do roboty jak na ścięcie głowy, a Twoje weekendowe wypady na piwo z kolegami to gremialne narzekanie na firmę. No ale przecież masz kredyt, więc nic nie możesz z tym zrobić…

Kamień w bucie:
A może poznaj historię swojego szefa? Zobacz, ile ryzykował, ile przeżył i ile poświęcił, żeby być tu, gdzie jest. Może się od niego czegoś nauczysz? Może szanuj i doceniaj innych i ich pracę, to jakimś „cudem” zaczną doceniać Twoją. Może jednak nie wszyscy są głupsi od Ciebie? A może to nie praca dla Ciebie? Nie jesteś ani w tym dobry, ani tego nie lubisz. Znajdziesz inną. Nie bój się.

VI. Chcesz kogoś poznać, ale jakoś Ci nie idzie (wchodzimy głęboko ;)). Szukasz więc na tinderze albo na mieście, ale tam to tylko po kilku głębszych. No jakoś nie może „pyknąć”. A że gruby, a że się poci, a że nudna, a że lubi inne seriale na Netflixie niż ja. A ja czekam na księcia/księżniczkę z bajki.

Kamień w bucie:
A może tak naprawdę nie podjąłeś/podjęłaś decyzji? Nie chcesz się zaangażować? Czegoś się boisz? Myślisz, że miłość i związek to dożywotnie wakacje i że gdzieś tam czeka na Ciebie ideał, z którym już nie trzeba się docierać i nic „dopracowywać”. A może ktoś dla Ciebie jest od dawna tuż obok….

Mógłbym tak bez końca, ale boję się, że ktoś mógłby się poczuć urażony…
Nieprawda, nie boję się 😉

Życie jest prostsze niż nam wszystkim się wydaje. Robimy po prostu zbyt dużo rzeczy źle. Nieświadomie. Nie potrafimy się skupić, zatrzymać, pomyśleć. Zrobić kroku w tył, bo „przecież już tak daleko zaszedłem”.

Kiedy na naszym komputerze wyskakuje okienko, że znaleziono groźnego wirusa, to wiemy, co robić. Odpalamy program antywirusowy. Gdy sprawa jest poważna, formatujemy dysk i po kłopocie. Nie naciskamy w kółko X w prawym górnym rogu, żeby zamknąć okno z informacją o wirusie. Wirus nadal tam będzie. Kiedy w naszym aucie pojawi się kontrolka z niskim poziomem płynu chłodniczego, to nie czekamy ani chwili i jedziemy na stację, by go uzupełnić. Nie zaklejamy tej kontrolki czarną taśmą, żeby jej nie widzieć. Przecież nie chcemy zagrzać naszego bezcennego silnika w naszym bezcennym aucie (ehhh gdybyśmy z takim zaangażowaniem dbali o nasz pojazd – ciało).

A Ty? Co Cię uwiera?
Wyjmij kamień z buta.
Oszczędzisz czas, zdrowie, energię, pieniądze a przede wszystkim… rozwiążesz problem.

 

Autor: Tomasz Sypniewski

Share: